Jak zaczęła się moja przygoda z Linuksem – długa droga od RedHata do CachyOS

Wstęp

No to wreszcie się ujawniam – mam na imię Marcin. Do tej pory pisałem tu trochę anonimowo, ale skoro opowiadam o swoich zmaganiach z Linuksem, to wypada, żebyście wiedzieli, kto siedzi po drugiej stronie klawiatury. 🙂

Linux wciągnął mnie jak dobra gra – zaczęło się od ciekawości, potem była walka z instalacją, a teraz to już całkiem poważna przygoda. Nie zawsze jest łatwo, nie zawsze działa od pierwszego razu (a czasem w ogóle nie działa 🤦), ale satysfakcja, kiedy uda się coś skonfigurować, jest ogromna. I właśnie o tym chcę Wam tu opowiadać – o mojej drodze przez pingwinie krainy, krok po kroku, bez ściemy. Teraz jednak zajmijmy się tym, jak zaczęła się moja przygoda z samym Linuksem… wszystko to działo się na przestrzeni ostatnich, hmmm 20-24 lat, mniej – więcej😉

Pierwsze spotkanie – RedHat i początki z komputerem

Moja przygoda z Linuksem sięga jeszcze czasów, kiedy komputer w domu był dla mnie czymś zupełnie nowym. Swój własny komputer miałem wtedy od niespełna roku. Wcześniej trochę obcowałem z Windowsem 95 i 98, które były pierwszymi systemami, na jakich miałem okazję działać. Pamiętam też, że u kolegi pojawił się już Windows XP – dla mnie w tamtym czasie zupełnie „kosmiczny” system. Sam jednak chciałem spróbować czegoś innego, lżejszego i bardziej efektownego.

I tak oto w moje ręce trafiły płyty z RedHatem – chyba dwie, choć głowy nie dam, bo lata minęły i pamięć bywa zawodna. To kolega podsunął mi pomysł, żebym zainstalował „jakiegoś Linuksa” i sprawdził, jak to wygląda. Trzeba pamiętać, że wtedy nie było YouTube’a z poradnikami, forów pełnych tutoriali, a internet w moim domu nie istniał jeszcze wcale. Byłem samoukiem i wszystko musiałem odkrywać metodą prób i błędów. Instalacja RedHata nie była banalna, ale w pamięci mam to, że instalator miał tryb graficzny (ucz się Arch, ucz!) – i to właśnie dzięki temu udało mi się go przejść.

Tak oto miałem swój pierwszy system linuksowy na własnym komputerze. Czy działał? Tak. Czy potrafiłem z niego korzystać? No i tu zaczęły się schody. Bez internetu, bez świadomości, że istnieje coś takiego jak repozytoria i dodatkowe paczki, moje możliwości kończyły się na klikaniu w to, co było domyślnie zainstalowane. System przetrwał może tydzień. Potem, z braku wiedzy i frustracji, z powrotem wgrałem Windowsa. Ale jedno się wydarzyło: Linux zaszczepił we mnie ciekawość, która z czasem miała urosnąć w coś dużo większego.

Mandriva – magia efektów i czasy „wow”

Drugi raz, kiedy spotkałem się z Linuksem, był już dużo bardziej świadomy. Tym razem trafiła do mnie Mandriva, której w takiej formie, dziś już nie ma, ale w tamtym okresie była jedną z bardziej rozpoznawalnych dystrybucji. Pamiętam, że korzystała ze środowiska KDE – pełnego efektów, wizualnych smaczków i gadżetów, które sprawiały, że system wyglądał po prostu kosmicznie. Obracająca się kostka pulpitu, okna płynnie topniejące przy zamykaniu, animacje – to było coś niesamowitego, zwłaszcza, że w tamtym czasie Windows XP czy późniejsza Vista nie mogły się równać pod względem „efektowności”.

Dziś, kiedy patrzę na to z perspektywy czasu, wiem, że bardziej zachwycał mnie wygląd niż faktyczne możliwości. W końcu sam komputer w domu był dla mnie nowością i chciałem, żeby wszystko wyglądało efektownie. Mandriva wciągnęła mnie na dłużej niż RedHat, ale i tak skończyło się powrotem na Windowsa, który był wtedy bardziej praktyczny – szczególnie, że brakowało mi wiedzy i zaplecza, jak cokolwiek skonfigurować pod Linuksem. Mimo to jedno zostało – świadomość, że Linux potrafi być nie tylko stabilnym systemem, ale też pięknym i nowoczesnym.

Ubuntu – system, który zmienił wszystko

Kolejny poważny rozdział w mojej przygodzie to Ubuntu. Trafiło do mnie przypadkiem – pamiętam, że znalazłem je w gazecie komputerowej (tak, były takie czasy, że do gazet dorzucano płyty z systemami). Ubuntu miało w tamtym okresie bardzo charakterystyczny wygląd: dwa panele, górny i dolny, co było dla mnie totalną nowością. To był też mój pierwszy kontakt z GNOME.

To właśnie Ubuntu sprawiło, że pierwszy raz poczułem, że Linux może być czymś więcej niż ciekawostką. Z czasem nawet zamówiłem oryginalną płytkę z Canonical – kiedyś była taka możliwość i przychodziło to pocztą do domu. Wtedy poczułem się, jakbym wchodził do „prawdziwego” świata użytkowników Linuksa🙂. Tym razem miałem już internet, więc mogłem spróbować instalować dodatkowe programy, pobawić się terminalem, dowiedzieć się, czym są repozytoria i jak to wszystko działa.

Problem w tym, że na moim sprzęcie (dziś już nie pamiętam, co dokładnie w nim siedziało) Ubuntu działało średnio. Coś zawsze nie grało – a to grafika, a to sterowniki. Często kończyło się frustracją i powrotem do Windowsa. Ale mimo tego Ubuntu zostawiło po sobie trwały ślad – to był system, który naprawdę mnie wciągnął i sprawił, że Linux przestał być ciekawostką, a stał się alternatywą.

Lata pracy w serwisie i Unity, które skradło serce

Prawdziwe dojrzewanie do Linuksa przyszło, kiedy zacząłem pracę w serwisie komputerowym. Byłem samoukiem, nie miałem formalnego wykształcenia w tym kierunku, ale praca w serwisie dała mi ogromne doświadczenie i praktyczną wiedzę. To właśnie wtedy ponownie sięgnąłem po Ubuntu – tym razem z Unity.

Unity było dla mnie absolutnym objawieniem. To środowisko totalnie mnie kupiło. Dla mnie, wtedy i chyba do dziś, to jedno z najlepszych środowisk graficznych, jakie powstały w świecie Linuksa, pamiętajcie – dla mnie. Było nowoczesne, miało świetnie przemyślany interfejs i mimo niedociągnięć czułem, że Canonical miał na to wizję. Szkoda, że projekt porzucono, bo naprawdę mógł być czymś wyjątkowym.

W tym okresie zacząłem też eksperymentować z Wine, próbować odpalać gry i aplikacje z Windowsa. Oczywiście – z różnym skutkiem, ale samo odkrycie, że coś takiego jest możliwe, otworzyło mi oczy. To był etap, kiedy Linux coraz śmielej wchodził w moje życie, choć Windows wciąż był głównym systemem w domu.

Linux Mint i eksperyment „Linux zamiast Windows”

Kiedy pojawiła się okazja, żeby mieć drugi komputer tylko dla siebie, mogłem zacząć eksperymentować bez stresu, że coś popsuję. Wtedy trafiłem na Linux Mint – i muszę przyznać, że to była dla mnie świeżość. Wszystko było łatwiejsze, bardziej intuicyjne, sporo rzeczy „wyklikało się” bez konieczności grzebania w terminalu.

Na Mintcie pojawił się też pomysł, żeby spróbować eksperymentu rodzinnego. Dzieciaki dostały Ubuntu i Minta, a ja postanowiłem sprawdzić, czy da się żyć tylko na Linuksie. I wiecie co? Dało się. Dzieciaki korzystały, uczyły się, a ja, choć musiałem ogarniać instalację gier i programów (często z pomocą forów i grup linuksowych), byłem dumny, że plan wypalił.

To był ważny etap – bo Linux stał się systemem nie tylko dla mnie, ale i dla całej rodziny. Po jakimś roku dzieci wróciły do Windowsa (gry zaczęły wymagać więcej, niż Linux mógł wtedy dać), ale doświadczenie zostało.

Apple, Google i uwolnienie się od ekosystemów

Na pewnym etapie skręciłem w stronę Apple. Przez kilka lat korzystałem z MacOS i iPhone’a. Było wygodnie, spójnie, wszystko działało – ale cena za to była wysoka: całkowite uzależnienie od zamkniętego ekosystemu. Konto iCloud, aplikacje, subskrypcje – niby świetnie, a jednak zawsze czułem, że czegoś brakuje, a wiecie czego? Wolności wyboru.

Dopiero w tym roku udało mi się całkowicie uwolnić od Apple. Wylogowałem się z iCloud, usunąłem wszystkie usługi i poczułem… ulgę. Co ciekawe, podobnie stało się z Google. Telefon obecnie mam na Androidzie, ale nie korzystam z konta Google. I mimo że na początku było to trudne, dziś mogę powiedzieć: jestem wolny. Docelowo planuję mieć albo LineageOS albo GrapheneOS, ale to plany, gdyż stosunkowo nie tak dawno, kupiłem Motorolę Edge 60 pro 🙃

Rzucenie palenia i… Windowsa

Przełom jednak nastąpił w tym roku. W maju odstawiłem alkohol, a 1 czerwca rzuciłem palenie po ponad 30 latach. I w tym samym momencie podjąłem decyzję: koniec z Windowsem. Zero kompromisów.

Na laptopie zainstalowałem Linux Mint, ale już tydzień później, zachęcony recenzjami i opiniami, postanowiłem spróbować CachyOS – dystrybucji bazującej na Archu. To był strzał w dziesiątkę!

CachyOS – szybkość, stabilność i nowa jakość

CachyOS okazał się systemem, który przerósł moje oczekiwania. Jest szybki, responsywny, lekki i niesamowicie stabilny. Mint przy nim wydaje się ociężały. Obawy o awaryjność były zupełnie niepotrzebne – szczerze mówiąc, więcej problemów miałem pod Mintem niż pod CachyOS.

Oczywiście, zdarzyły się drobne przygody – raz uszkodziłem bootloader, innym razem usunąłem menedżera logowania😜, ale to były błędy z mojej winy, które dało się naprawić. Poza tym – zero problemów. System działa świetnie i mogę go śmiało polecić nawet początkującym, którzy mają chęci i odrobinę cierpliwości.

Blog – nowe miejsce na dzielenie się doświadczeniem

Brakowało mi rozmów z synem, który wyjechał za granicę – zawsze był moim partnerem do technicznych dyskusji. Dlatego założyłem bloga. To miejsce, gdzie mogę dzielić się swoimi doświadczeniami, poradami, opowieściami i przemyśleniami.

Piszę trochę o Linuksie, trochę o życiu, trochę o serwisie. Nie wszystko musi być idealne – bo ja też nie jestem specjalistą, a raczej pasjonatem i samoukiem. Ale właśnie dlatego chcę, żeby blog był autentyczny.

Czy dziś brakuje mi Windowsa?

Nie. Absolutnie nie.
Do codziennych zadań – internet, multimedia, dokumenty, poczta, gry – Linux CachyOS wystarcza w 100%. Niczego mi nie brakuje i czuję, że wreszcie znalazłem swój system na stałe…

Podsumowanie

Moja przygoda z Linuksem trwa już łącznie ponad 20 lat (tak, z przerwami, długimi nawet, ale jednak). Zaczęło się od RedHata na płytach CD od kolegi, przez magiczną Mandrivę, pierwsze Ubuntu i Unity, rodzinne eksperymenty z Mintem, aż po dzisiejszego CachyOS. Długa droga, pełna powrotów do Windowsa i różnych systemów, ale zakończona pełnym przejściem na Linux.

Dziś mogę powiedzieć jedno – to była najlepsza decyzja.

Salut! 🫡

Wpadnij na Mastodon, zaobserwuj i zostań na dłużej…

💬 Masz ochotę zostawić ślad po sobie? Napisz komentarz, udostępnij wpis albo dołącz do grona obserwujących!
☕ A jeśli chcesz dodatkowo postawić mi kawę i dorzucić cegiełkę do rozwoju strony – będzie to świetna motywacja do dalszego pisania.

Wesprzyj Bloga👍

Udostępnij wpis na:
guest
12 Komentarze
Najnowsze
Najstarsze Najwięcej głosów
Opinie w linii
Zobacz wszystkie komentarze
Albedo 0.64
Albedo 0.64
2 miesiące temu

Kurde, jakbyś pisał o mnie… no prawie. Mam na imię Sławek i jestem od ciebie o kilkanaście lat starszy ale obaj przeszliśmy taką samą linuksową drogę. U mnie było tak: 2002 – WinXP, 2004 – Mandrake 10, 2005 – Mandriva LE, 2006 – Ubuntu, 2007 – Mandriva Spring, 2009 – Ubuntu, 2012 – Mint, 2015 – LMDE, 2020 – MX Linux.

Albedo 0.64
Albedo 0.64
2 miesiące temu
Odpowiedź do  Yattaman

No nie zupełnie tak… Mam 61 lat a do 2020 miałem dualboot z W7 ze względu na programy firmowe. W 2020 padła działalność i firma została zamknięta więc Windows odszedł do krainy wiecznego blue screena.

linuksiarz
linuksiarz
2 miesiące temu

No i z systemów testowałem też Sparkyego.

linuksiarz
linuksiarz
2 miesiące temu
Odpowiedź do  Yattaman

Wszystkie te to forki Debiana poza Cent OS i Debianem oczywiście.
Z Debiana wtedy była jego wersja 10 a potem 11 i 12 i teraz jest 13.
Z Ubuntu lubiłem MATE i Gnome używałem też kilku innych GUI o czym już pisałem.
Z nudów używałem Manjaro i Endevour OS ale jednak wolę APT.
PeppermintOS w początkach bazował na Ubuntu właśnie.
A Devuan nie chciał mi działać na Ventoy ani Etcher.

linuksiarz
linuksiarz
2 miesiące temu
Odpowiedź do  Yattaman

Jest jeszcze fork Debiana Unstable nazywa się Siduction: https://siduction.org/
Może ci przypasuje 😉

linuksiarz
linuksiarz
2 miesiące temu

Unity nadal istnieje podane jest na tej stronie: https://ubuntu.com/desktop/flavors

Co do moich przygód używałem różnych windowsów od xp do 7 od zakończenia wsparcia używam Debiana po drodze był Cent Os,Ubunttu,Linux Mint i PeppermintOS

Przewijanie do góry
12
0
Chętnie poznam Twoje przemyślenia, skomentuj.x